czwartek, 24 czerwca 2010

powietrze lekko drgało tak, w dzień gorącego lata...



Ten post miał powstać wczoraj, jednakże kosztem (zdanego =D) egzaminu, zmuszona jestem dopiero dziś się za niego zabrać. Ale że dziś Jana to nadal pozostaje w temacie…

Noc kupały… jak podaje ciocia wiki - słowiańskie święto związane z letnim przesileniem Słońca. Podobno obchodzona w najkrótszą noc w roku, czyli z 21 na 22 czerwca, jednakże ja znam wersje, że z 23 na 24. Kwestia sporna, wnikać nie będę ;) Czy jest obchodzona nadal? Nie mam różowego pojęcia. Pamiętam pewną anegdotkę z mego dzieciństwa (ah ta starość), gdy pacholęciem będąc, spędzałam pierwsze wakacje w mojej ulubionej miejscowości nadmorskiej. Nasza mama powiedziała nam, że jest sobótka, i że na pewno, jako że jesteśmy na wsi, będzie to świętowane. Zaprosiła nas na wieczór na lody (czy gofry – wersja dla dziwnych ludzi, nie lubujących się w tym dziwnym tłusto-chemicznym przysmaku ;)). Poszliśmy, czy ja wiem… tak ok. 9. Po zapowiedziach, że to takie święto spodziewaliśmy się jakiejś pompy, a tu… pucha i cisza. Nasza lodziarnia zamknięta na cztery spusty, ludzi brak. Nie zapomnę tego zawodu ;( W końcu, po długich poszukiwaniach znaleźliśmy jedyną otwarta budkę z goframi, których również nie zapomnę, ponieważ mieliśmy wrażenie że były… z pianką do golenia. Zdecydowanie nie polecam ;)

Ponoć obchody kupały wracają do łask, gdyż parę lat później, moja mama przechadzając się z koleżanką po plaży natknęły się na 2 wianki wyrzucone na brzeg, ale myślę że pomimo iż ludzie wracają do różnych dziwnych obrzędów, trochę to potrwa zanim sobótka będzie obchodzona choć w części tak, jak dawniej, nawet dla żartów. No cóż mamy już zupełnie inne czasy, jesteśmy ponoć już dużo bardziej rozwinięci, a jednak te wszystkie obrzędy z rzucaniem wianków na rzekę i szukaniem kwiatu paproci były jak dla mnie urocze. Pomyślcie sobie – znaleźć legendarny kwiat, który rośnie tylko przez chwile, w jedną noc w roku, i który może obdarzyć nas bogactwem, siłą i mądrością… Mmm… ile to by było nowych szpilek ehh… niestety ja zamiast szukać tego bogactwa, musiałam szukać szczęścia w notatkach na egzamin. A na Łotwie 23 i 24 to święto narodowe, a teraz już nawet wolne od pracy. I pytam, gdzie tu sprawiedliwość?

Ale uwaga uwaga proszę Państwa!… od dziś można się kąpać w morzach, rzekach, jeziorach czy innych wannach, tak więc sezon wszędobylskiego piasku rozpoczęty =) Nawet ja dziś go godnie rozpoczęłam, kupując strój kąpielowy(w tym miejscu ukłony dla U., która musiała znosić moje marudzenie ;)) i umieszczając moje buntujące się przeciwko temu ciało na tym nadmorskim gruncie, którego fragment zabrałam ze sobą do domu, gdyż wiatr wwiał mi go nawet do torby. I nawet zamoczyłam stopy! Było bosko-lodowato! ;) Polecam! ;)


sobota, 19 czerwca 2010

...świt to chyba najpiękniejsza pora dnia...

Zawsze lubiłam poranki… mimo że często, gdy mam wolne nie mogę się zmusić żeby wstać wcześniej i przeżywać witanie słońca. Świat jest wtedy taki pusty, jakby się zatrzymał. Później, w ciągu dnia, ciężko znaleźć chwilę, gdy jesteś sam ze swoimi myślami, gdy masz wrażenie że jesteś sam na świecie. Tylko Ty i przyroda. Poranna kawa na balkonie w blasku wczesnych promieni jest chyba najprzyjemniejszym elementem dnia. Człowiek się wygrzewa i nabiera optymizmu na cały, mający nastąpić dzień. Pomimo że pochodzę z nad morza, nie cierpię opalania się, a jednak ostatnio nie przegapiam żadnej okazji na załapanie porannych promyczków.

Chcąc jeszcze lepiej przeżywać ten cenny, jednakże krótki czas początku dnia, postanowiłam ostatnio wybrać się na wschód słońca. Zawsze obserwowałam tylko nadmorskie zachody, gdy cała tymczasowa nadmorska społeczność jak jeden mąż zjawia się na plaży, by patrzeć jak słońce jest coraz niżej i niżej, a niebo i chmury przybierają kolory wrzosu i fuksji. Tycjanowe słońce zanurza się w wodzie, a cała zgraja rusza do knajp. Straciło już to dla mnie urok. Chciałam spróbować czegoś innego, jak zjedzenie ptasiego mleczka w całości a nie najpierw obgryzając czekoladę a dopiero później pałaszując puszyste wnętrze. Więc poszłam rano na plaże…

Pobudkę przed 3 całkowicie rekompensuje ten spokój, to poczucie bycia indywidualnym bytem, ta możliwość obserwowania jak wszystko się budzi. Na moich oczach robiło się coraz jaśniej. Proces wpadania słońca i kolorowych chmur był odwrócony. Siedzisz na plaży i obserwujesz jak na spokojnych wodach pływa kaczka, ptaki przelatują kluczem tuż nad powierzchnią, statki czekają na wejście do portu. Ten blask pierwszych promieni na morskiej tafli… Ta wszechogarniająca cisza… mmm… można się rozmarzyć. Po prostu siedzisz, nie myślisz o niczym, obserwujesz ludzi którym przyszło pracować przy przygotowaniu plaży na przyjęcie ludzi. Oni już nie zauważają tego wszystkiego w około, a szkoda. Na ich miejscu bym się zatrzymała i trwała w tym „niebycie”. Pewnie szybko musiałabym szukać nowej pracy ;)


środa, 16 czerwca 2010

shopping for labels,shopping for love...


Louis Vuitton… 2 słowa które potrafią wywołać dreszczyk emocji u niejednej osoby. Marka rozpoznawana na całym świecie i synonim luksusu. Mimo to a może właśnie dlatego, jest to najczęściej podrabiana marka na świecie – jedynie ok. 1% wyrobów na światowym rynku jest prawdziwa. W tym miejscu zabraknie historii powstania firmy, gdyż chyba sama usnęła bym pisząc o tym teraz ;)

Torebki, bo na nich głównie się skupię, są przedmiotem pożądania wielu gwiazd i nie tylko. Pomimo że jak na mój gust wiele z nich jest lekko kiczowate, nic nie równa się z oczekiwaniem na swojego pierwszego Vuittona. Pamiętam scenę z kinowej wersji „Sex and the city”, gdy Święta Louise z St. Louis otrzymała od Carrie w prezencie gwiazdkowym własnego Vuittona. Radość i duma na jej twarzy była nie do opisania. Wiem, że to tylko film. Wiem, że większość ludzi nie rozumie tego uwielbienia. Jednakże z jakiegoś powodu LV ma swoich wiernych wielbicieli. Sama niedawno do nich dołączyłam. Kiedyś również nie wierzyłam w moc LV, lecz wraz z otrzymaniem pierwszej torebki sygnowanej kolorowymi monogramami na białym tle, zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Może to pod wpływem serii „Sex and the city” , może dlatego, że jest lekko szalona i inna niż wszystkie inne dostępne teraz w sklepach a może dlatego, że jest lato i oddaje ona idealnie charakter tej pory roku. Grunt, że jak to mówią „mała rzecz a cieszy”…